null

Odeszła Artystka - Barbara Szydelska

Drukuj otwiera się w nowej karcie
Czarno-biały obraz na zdjęciu widoczne dwie dziewczyny, pomiędzy nimi makieta ptaka.
fot. Archiwum Muzeum Sztuki Dziecka - Niebieski Kondor i Natalia Korcelli (z prawej)

Z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Barbary Szydelskiej – wspaniałej artystki, niezwykłej kobiety, wielkiej przyjaciółki dzieci i młodzieży, założycielki oraz pracowni plastycznej na Żoliborzu działającej na IV kolonii WSM od 1965 roku oraz Muzeum Sztuki Dziecka.

We wtorek 29 listopada o godz. 14.00 odbędzie się msza żałobna w Kościele pw. św. Karola Boromeusza.

A tak Barbarę Szydelską wspomina jej uczennica - Natalia Korcelli-Włodarska

Panią Basię Szydelską poznałam prawie pół wieku temu. Miałam pięć lat i moja Mama uznała, że najwyższy czas, żeby moja edukacja wyszła poza ramy przedszkola. Pewnego dnia powiedziała, że zapisała mnie na zajęcia plastyczne - “do pani Basi”. Nie byłam zachwycona. Papierowe wycinanki “z okazji”, rysowanie świecowymi kredkami domków z ogródkiem, drzewem i dymem z komina nie wydawały mi się zabawne, w przedszkolu zamęczano nas tym regularnie, czymże miała się różnić jakaś pani Basia? “To będzie zupełnie coś innego” - zapowiedziała entuzjastycznie Mama. I miała rację.

 

Pracownia Pani Basi urządzona była w dużym mieszkaniu na parterze u wejścia IV Kolonii (od ulicy Próchnika). Weszłyśmy z Mamą do przedpokoju - a tam z kąta łypie wielka fioletowa ośmiornica, namalowana prosto na ścianie! Obok niej ryby kolorowe i jeszcze inne malunki, wspaniałe, wszystkie ściany zamalowane! Pojawiła się i Pani Basia we własnej osobie - energiczna, wysoka, długowłosa. “Dobrze, że jesteś, przebieraj się w fartuch, i zaczynaj, tu masz pędzel i farby! Tam przy wieszakach jest kawałek ściany do przemalowania”. Od tego czasu mówiło się w domu, że chodzę “Na Malowanie”.

 

 Było malowanie, nie tylko na ścianach. Było też odlewanie z gipsu. I mozolne rycie dłutkiem w linoleum, a potem robienie odbitek prawdziwą farbą drukarską. Malowanie na jedwabiu. Poważne rysowanie węglem. Układanie mozaik. Konstruowanie gigantycznych zwierząt z płacht papieru, zwojów drutu, sznurków - tu musieliśmy pracować zbiorowo, pamiętam jak z dwiema koleżankami zrobiłyśmy ogromnego Niebieskiego Kondora o niezwykle rozłożystych skrzydłach i błędnym spojrzeniu. Nie było takiej techniki, którą Pani Basia uważałaby za nieodpowiednią dla dzieci - wszystko było możliwe, każdy pomysł mógł zostać zrealizowany, do każdej koncepcji musiały się znaleźć materiały, jeśli nie w Magazynku na tyłach Pracowni, to u Pani Basi w Gabinecie. Inspiracje znajdowaliśmy w głośno czytanych książkach - “Przygody Sindbada Żeglarza” Leśmiana zawsze już będą kojarzyć mi się z linorytami - wycieczkach i plenerach, w których brały udział całe nasze rodziny.
 

   Nie było też nieudanych prac. Nie było dzieci niezdolnych, a nawet mniej zdolnych. Każdy rok kończył się Wielką Wystawą w Domu Kultury, i każdy z nas mógł na niej zobaczyć choćby jedno swoje dzieło. W tym roku, w którym zrobiłyśmy Kondora, okazało się, że część papierowych zwierząt jest zbyt wielkich rozmiarów, by dało się je przepchnąć przez drzwi wejściowe. Pani Basia powiedziała wtedy, że nie ma mowy, żeby zwierzęta zostały w Pracowni i nakazała wyjęcie wszystkich okien od strony wejścia. Po tej interwencji udało się (z pomocą silnych tatusiów) bezpiecznie przetransportować dzieła do Domu Kultury, przy minimalnych stratach - nasz Kondor zaledwie lekko zwichrował sobie skrzydło...

 

 Tej wolności i rozmachu w tworzeniu pozazdrościła mi Mama, zapisała się więc do Pani Basi na zajęcia “dla dorosłych” i przez kilka lat z zapałem w nich uczestniczyła. Były zresztą z Panią Basią w podobnym wieku i dobrze się rozumiały. Od samego początku Mama uczestniczyła w przygotowywaniu Wystaw, jeździła z nami na plenery i wycieczki, szukała potrzebnych materiałów... a teraz sama zaczęła rysować węglem, malować na płótnie, a przede wszystkim tkać! Z kolei ja zazdrościłam, bo też chciałam mieć taką ramkę do tkania... A utkany z kawałków włóczek, pończoch i szmatek melancholijny pejzaż Mamy zawisł u nas nad stołem. Tata bardzo go lubił.
 

 Pani Basia i jej Pracownia powróciły do mnie po wielu latach, kiedy miałam już własne dzieci. Właśnie wróciliśmy z długiego pobytu za granicą, dzieci poszły do szkoły i przedszkola, a w mojej Mamie znów odezwała się chęć organizowania zajęć pozaszkolnych - tym razem dla wnuków. Gdzie je zatem zapisać? Oczywiście do Pani Basi, czyli na Malowanie! Już nie na Próchnika, w naszej starej Pracowni, a w Parku Żeromskiego, w Forcie. Zaprowadziłam tam dzieci, żeby zobaczyć, czy im się spodoba, no i samej odwiedzić stare śmieci, choć w nowym miejscu. Wchodzimy - pełno dzieci, obrazów, zdjęć, znajomych figur z papieru... Pojawia się i Pani Basia we własnej osobie - nadal wysoka, energiczna i długowłosa. “Dzień dobry, Natalko” - naprawdę słyszę jej głos - “a to Kuba i Ania? Patrzcie, tu wisi zdjęcie waszej mamy, coś tam maluje, miała wtedy pięć lat!”

 

24 listopada 2022, Natalia Korcelli-Włodarska